Z życia Chapteru
100-th Anniversary HD – Barcelona 20.06-04.07.2003
20 czerwiec 2003 r. – piątek – 300 km
Zaplanowaliśmy wyjazd na piątek popołudniu aby zrobić 300 km do Berlina. Pogoda już tradycyjnie nie napawała nas optymizmem, bo zanosiło się na deszcz. I rzeczywiście po przejechaniu 100 km w stronę Świecka gwałtowny wiatr a potem deszcz zmusiły nas do postoju. Po godzinnej przewie ruszyliśmy dalej. Na granicy okazało się, że Góral nie może wykupić ubezpieczenia, bo nie miał aktualnych badań technicznych a prezydent zgubił swoje prawo jazdy! Na szczęście pograniczników niemieckich udało się przekonać, że międzynarodowe prawo jazdy też wystarczy a ubezpieczycieli, że motocykl Górala jest sprawny. Około 20-tej byliśmy na miejscu w hotelu w Berlinie.
21 czerwiec 2003 r. – sobota – 500 km
Od rana wiał silny i porywisty wiatr ale na szczęście nie padało. Po spakowaniu się wyruszyliśmy w drogę. Dość monotonna jazda autostradami w Niemczech na szczęście bez żadnych problemów. Docieramy do miasteczka koło Hagen, gdzie przywitani przez lokalny chapter, wybraliśmy się do centrum na lokalne święto. Jednak zmęczenie dało nam się we znaki i już o 24-tej wszyscy smacznie spali.
22 czerwiec 2003 r. – niedziela – 700 km
Rano o 9-tej wyruszamy z hotelu i kierujemy się na południe. Mamy do przejechania 700 km. Chcemy dojechać do Francji. Pogoda się poprawia i już zaczynamy odczuwać ciepło południowego słońca. Pod wieczór trochę wyczerpani docieramy do Besancone we Francji. W hotelu pierwsze problemy. Nikt nie chce rozmawiać z nami po angielsku czy niemiecku. Żabojady mówią tylko po francusku. Mimo wcześniejszej rezerwacji są problemy z pokojami. W końcu Prezydent telefonuje do Polski do swojej córki, która w rozmowie telefonicznej wyjaśni z obsługą sprawę i wreszcie jesteśmy zakwaterowani. Jeszcze tylko wieczorem przy kolacji musieliśmy korzystać z pomocy córki Karola bo menu było też tylko po francusku. Przed samym spanie przeżyliśmy jeszcze atak wielkich owadów, które specjalnie upatrzyły sobie Górala i go atakowały. Ogólnie nabraliśmy dystansu do Francuzów ich jedzenia i zwierząt.
23 czerwiec 2003 r. – poniedziałek – 730 km
Od samego rana dzień nie zaczynał się dobrze. Najpierw problemy przy śniadaniu. Żabojady znowu zachowywały się tak jakbyśmy waletowali w hotelu, a nie zostawiali im pokaźnej sumki w kasie. Jak tak ma wyglądać ta Unia Europejska to ja osobiście dziękuję. Musieliśmy się prosić o nasze zapłacone śniadanie. Im szybciej od nich wyjedziemy tym lepiej.
Niestety okazało się, że Marek ma awarię przedniego światła w V-rodzie i trzeba było to naprawić. Po godzinie grzaliśmy już na południe i było coraz cieplej. Druga awaria przydarzyła się Jankowi gdzieś na 300 km. Poszło nasze słynne niebieskie światełko w jego harleyu i zrobiło zwarcie. Po godzinie jechaliśmy dalej. Upał zaczynał nam coraz bardziej doskwierać i co postój zrzucaliśmy kolejne ciuchy. Po przejechaniu Grenoble zaczęły się góry. Widać było, że niektórzy zaczynali być już zmęczeni drogą, a Prezydent nam się rozchorował więc o 20-tej zatrzymaliśmy się w pierwszym lepszym hotelu przy drodze w górach.
24 czerwiec 2003 r. – wtorek – 150 km
Od rana zapowiadał się niezły upał. Byliśmy bardzo blisko najgłębszego otwartego miejsca w Eurpie więc postanowiliśmy go zwiedzić. Był to piękny kanion w okolicach Cannes i warto to zobaczyć. Potem był karkołomny zjazd z gór do Cannes. Jedna grupa pod wodzą naszego mistrza Koliberka ostro pojechała w dół, druga kierowana przez już przeziębionego Prezydenta jechała z godzinnym opóźnieniem.
Około 15-tej wjechaliśmy do Cannes i znaleźliśmy niezły hotel z basenem przy samym morzu. Po prysznicu i krótkim odpoczynku wybraliśmy się na wieczorne zwiedzanie centrum Cannes z jego słynnym Pałacem Filmowym. Było co oglądać.
25 czerwiec 2003 r. – środa – 150 km
Od rana mycie harleyów, kąpiel w ciepłym śródziemnomorskim morzu wylegiwanie się na plaży. Popołudniu wycieczka do Monte Carlo. Zwiedzenie tego chyba najbogatszego miasta w Europie. Niezapomniane wrażenia. Powrót był nieciekawy bo wieczorem zrobiło się chłodno a my wszyscy wybraliśmy się w krótkich koszulkach na tę wycieczkę.
26 czerwiec 2003 r. – czwartek – 700 km
Planujemy dziś dotrzeć do Barcelony więc o 9-tej jesteśmy już w trasie. Upał staje się nie do zniesienia. Miejscami dochodzi do 40 stopni Celcjusza. Jednak twardo jedziemy naprzód. Wprawdzie harley Jamesa traci wydechy ale po godzinnym postoju i ich skręceniu jedziemy dalej. Od Marsylii co stacja benzynowa to więcej harleyowców. Zjeżdża się ich coraz większa ilość.
Około 19-tej po ciężkiej walce w centrum Barcelony ale w pełnym komplecie docieramy do naszego hotelu Gaudi blisko samego centrum Barcelony i głównej promenady La Rambla. Jesteśmy u celu!
27 czerwiec 2003 r. – piątek – Barcelona
Po śniadaniu wyruszamy na miejsce imprezy – w okolice stadionu olimpijskiego. Była już tam masa harleyów i… całkowity bałagan. Ludzie przyjechali tu z całej Europy i musieli stać 2 godziny w kolejce po bilety!!! Nie do wiary. W końcu udaje nam się wejść i zwiedzamy imprezę. Przyjechało z 50000 harleyów i chyba impreza przerosła organizatorów. Nawet za piwem, które kosztowało 5 Euro !!! trzeba było czekać pół godziny. Dopiero wieczorny koncert Simply Mind poprawił nam humory.
28 czerwiec 2003 r. – sobota – Barcelona
Dzisiaj zaplanowaliśmy zwiedzanie Barcelony. Każdy robił to indywidualnie. Wieczorem spotkaliśmy się wszyscy na koncercie The Pretenders i razem ze wszystkimi bawiliśmy się do późnej nocy.
29 czerwiec 2003 r. – niedziela – Barcelona
Oglądamy atrakcje na zlocie, robimy zakupy zwiedzamy Barcelonę i jedziemy do Lorrett aby wieczorem wrócić na hit imprezy – koncert The Rolling Stones. Jesteśmy przed stadionem już o 19-tej. Musimy sprzedać parę biletów, które zakupiliśmy już w marcu a niektórzy z nas nie dojechali do Barcelony. W rolę sprzedawcy dobrze wcielił się Sylwek i już po pół godzinie bilety były sprzedane z niewielkim zyskiem a „koniki” hiszpańskie robiły wielkie oczy.
Koncert był rewelacyjny!!! Trzeba było tam być i widzieć to na własne oczy!
30 czerwiec 2003 r. – poniedziałek – Lorrette
01 lipiec 2003 r. – wtorek – Lorrette
Przez dwa piękne słoneczne dni wypoczywamy nad morzem i basenach dobrego hotelu w Lorrette. Jasiu, Geniu i Magda wybrali się do Andory na wycieczkę. Pozostali leniuchowali na plaży lub ostro wypijali wodę z basenu hotelowego.
02 lipiec 2003 r. – środa – 830 km
Rozpoczynamy podróż do domu. Wszyscy ostro ruszamy w stronę Francji. Nasz bus zabiera V-roda kolegi z Poznania, który miał stłuczkę w samej Barcelonie i nie mógł jechać dalej. Podróż rozpoczynamy w wielkim upale ale ostatnie kilometry we Francji kończymy w deszczu. Niemniej ustanawiamy rekord przejazdu w jednym dniu naszego Chapteru Lorrette – Besancone 830 km!!!
03 lipiec 2003 r. – czwartek – 760 km
Od rana siąpił niewielki deszcz. Ubieramy się więc solidnie i ruszamy w stronę Niemiec. Mamy zamiar dojechać jak najdalej. Niestety na jednym z parkingów w Niemczech zatrzymują nas policjanci i czepiają się naszych wydechów. Chyba zabolało ich, że Polacy jadą na takich motorach i dołożyli nam 3 mandaty po 50 Euro. Wprawdzie próbowaliśmy się z nimi wykłócać przez 2 godziny ale w końcu poddaliśmy się. Znowu Unia nam dołożyła. Ale cóż takie jest życie. Docieramy do Erfurtu.
04 lipiec 2003 r. – piątek – 600 km
Pogoda była wietrzna ale bez deszczowa. Całkiem dobra do jazdy. Wyruszamy około 9-tej i około 16-tej jesteśmy na granicy niemiecko-polskiej. Bez większych przeszkód dojeżdżamy do Poznania, chociaż jazda ze Świecka do Poznania między Tirami po jeździe autostradami i pięknymi górskimi drogami nie należała do przyjemności. Docieramy do bez żadnych przygód szczęśliwie do domów. Była to wspaniała przygoda i dobre doświadczenie.